Usłyszałam silny huk spadającego przedmiotu. Zamrugałam kilka razy oczami, aby przyzwyczaić je do jasnego światła, jakie panowało w pomieszczeniu, w którym się znajduję. Próbowałam sobie przypomnieć jak tu trafiłam, ale czułam się jakbym przespała potężny kawał życia. Kompletnie nie wiedziałam co się dzieje. Próbowałam jakoś poukładać sobie wszystko w głowie, ale miałam wrażenie, że nie mam czego układać.
Nie wiedziałam kim byłam. Czułam się niczym i w tamtym momencie tym właśnie byłam. Nikim. Nie wiedziałam nic o samej sobie, swoim życiu. Od czasu do czasu przed oczami migały mi jakieś pojedyncze epizody, wyrwane z kontekstu zdania, sytuacje. Ale znikały tak szybko jak się pojawiały- zanim zdążyłam cokolwiek zapamiętać i zrozumieć.
Poczucie beznadziei wobec siebie i całego otoczenia zaczęło brać górę nade mną. Już nie próbowałam się przed tym bronić, usiłować myśleć racjonalnie- to i tak nic by nie dało.
Płakałam jak dziecko, bo tylko to mi pozostało. Mijały kolejne minuty, płacz powoli ustawał.
Nie dlatego, że ból przechodził, czy chociaż nie był tak mocny, nic z tego. Nie miałam już siły płakać, byłam zmęczona całą tą chorą sytuacją, w której się znalazłam.
Ostatnią rzeczą, o jakiej pomyślałam był mój tata. Potem odpłynęłam w Krainę Morfeusza nie zastanawiając się nawet skąd w mojej głowie wzięła się taka myśl...
Leniwie otworzyłam oczy i spojrzałam na siedzącą obok mnie kobietę.
-Boże, słońce, tak się bałam. Dlaczego... dlaczego znowu to zrobiłaś?
Nie byłam w stanie zrozumieć o czym ona mówi. Patrząc na jej bladą i przestraszoną twarz jeszcze gorzej się czułam. Miałam poczucie, że to wszystko moja wina, chociaż de facto nie miałam pojęcia co się stało...
-Ja...ja- jąkałam- Ja nic nie wiem, ja nic nie pamiętam... Co się stało?
Mama wymownie spojrzała na moje ręce.Wtedy już wszystko zaczęło się klarować. Doskonale wiedziałam o co jej chodzi i co zobaczę patrząc na nie, lecz mimo to bałam się tego zrobić. Może wciąż liczyłam, że to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę?
Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na swoje ręce. Pełne były blizn i ran. Do oczu ponownie napłynęły mi łzy. Jak ja mogłam sobie coś takiego zrobić? Dlaczego chciałam sama siebie skrzywdzić? Czy doprawdy byłam aż tak bezduszna, żeby sprawiać tak wielki ból moim bliskim?
Kompletnie nic z tego nie rozumiałam, a za każdym razem gdy próbowałam sobie coś przypomnieć miałam dziurę w pamięci.
Czułam się zła na siebie, miałam poczucie jakbym wszystkich zawiodła, w tym samą siebie.
Moje rozmyślania przerwał głos lekarza
-Pani Lauro, tym razem na szczęście długo pani nie pospała...- ,,zaraz, zaraz, jak to tym razem?' przemknęło mi przez myśl, lecz zanim zdążyłam otworzyć usta, aby o cokolwiek zapytać lekarz ponownie zabrał głos rozwiewając wszystkie moje wątpliwości- Po ponad roku, gdy przebywała pani w śpiączce została pani wybudzona, ale zasłabła na wskutek osłabienia organizmu.Niech pani mi powie- zaczął siadając na krzesełku obok- czy pamięta pani co się stało?- zapytał
-Nie- odpowiedziałam cicho z całych sił starając się powstrzymać drżenie głosu i łzy napływające do oczu-Ostatnie co pamiętam to śmierć taty- dodałam jeszcze ciszej, jakby bojąc się przyznać
-Zatem wnioskuję, że nie wiedziała pani nic o ciąży?- na dźwięk ostatniego słowa spojrzałam na niego ze zdumieniem jakby wyczekując tylko chwili kiedy powie mi, że to wszytko to był żart, słaby żart
z okazji Prima Aprilis.
Ledwo co zdążyłam poukładać sobie pewną część siebie, przypomnieć sobie jak żyłam, co robiłam, a jedno zdanie ponownie wszystko unicestwiło.
Czułam się jakbym budowała kilkumetrową wieżę z małych kostek, a nagle ktoś w jednej chwili ją zburzył wyjmując malutką część ze środka. I znowu musiałam zebrać się i układać na nowo. I na nowo, i na nowo...
- Bardzo mi przykro, ale poroniła pani.- kontynuował niszczyciel wieży- Mogę tylko powiedzieć, że to był 8 tydzień, gdy pani tu trafiła. Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale na pewne rzeczy nie mamy niestety wpływu. Teraz najważniejsze, aby pani odpoczęła i doszła do siebie. Pani Igo- zwrócił się do mojej mamy- można panią prosić na chwilę do mojego gabinetu?- zapytał
-Naturalnie- odpowiedziała po czym ucałowawszy mnie w czubek głowy wyszła z sali.
A ja zostałam kompletnie sama z moimi myślami.
Kompletnie sama, kompletnie bezradna i kompletnie zszokowana, tym czego się dowiedziałam o samej sobie.
Próbowałam się zabić, poroniłam, zapadłam w śpiączkę.
Ale dlaczego? Dlaczego miałabym odbierać sobie życie będąc w ciąży?
Czy naprawdę byłam aż takim potworem, aby uśmiercać niczemu nie winne dziecko?
Czy śmierć taty, aż tak bardzo mnie zmieniła? A może ona tylko wyłoniła moje prawdziwe oblicze, które do tej pory ukrywałam za maską miłej i uprzejmej?
Miałam wrażenie, że cały mój świat się rozpadł. Nie widziałam już kompletnie żadnego sensu w swoim życiu które w jednej chwili zamieniło się w jedno wielkie piekło.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że najgorsze było dopiero przede mną....
***
(Od razu zaznaczę, że nie jest to bezpośrednia kontynuacja prologu. Wszystko się wyjaśni w kolejnych rozdziałach, ale na razie niech to pozostanie moją słodką tajemnicą :) Chcę żebyście się wczuli w jej sytuację i całej prawdy dowiedzieli się razem z nią, bezradną dziewczyną)
Zatem poznaliście już główną bohaterkę- Laurę.
Przypuszczam, że ów rozdziałem zaskoczyłam Was. Wiem, że wyszło bardzo mocno, ale tak było w początkowych zamierzeniach.
Kolejna bomba, nie?
A tych co lubią rozbudowaną akcję uspokoję: punkt kulminacyjny daleko przed nami :)
No cóż, zachęcam do wytrwałości w czekaniu na drugi rozdział, który będzie za tydzień.
Buziaki
Cheryl :*
niedziela, 11 maja 2014
poniedziałek, 5 maja 2014
Prolog, bo przecież wszystko musi mieć jakiś początek...
Mijały kolejne sekundy, minuty, kwadranse, godziny...
Miałam wrażenie jakby cały świat stał w miejscu, a czas nieuchronnie płynął bez względu na cokolwiek.
I ciągle nic nie było wiadomo.
I dlaczego właśnie w takich chwilach przypominają mi się najpiękniejsze chwile mojego całego cholernego życia, które spędziłam z moim tatą?!
Pieprzony paradoks.
Czułam się jak w jakimś amoku. Lekarze wybiegali z sali, krzyczeli coś do siebie nawzajem, mama siedziała na krzesełku obok płacząc rzewnie ignorując słowa pocieszenia z ust cioci, które i tak na nic się w tej chwili nie zdadzą.
No bo niby po co mówić :,,nie martw się, wszystko będzie dobrze..."?
Nic nie będzie dobrze! Operują go już od kilkunastu godzin, jakby miało być dobrze, to byłoby.
Cholera, jak ja mogę tak w ogóle myśleć, mówić? Przecież to mój tata!
Energicznym ruchem odbiłam się od chłodnych, sterylnie czystych białych kafli. Lekko zakręciło mi się w głowie, momentalnie oparłam się o ścianę. Miałam wrażenie jakby w mojej głowie był dynamit rozwalający ją od środka i uporczywie odcinający mi dopływ do mózgu i możliwości logicznego myślenia.
Byłam jak małe, zagubione dziecko, które wie, że musi coś zrobić, ale nie wie co i świadomość tego wprowadza je w istny szał. Tyle, że ja już nie byłam dzieckiem. Miałam 23 lata i spory bagaż doświadczeń, więc powinnam doskonale wiedzieć jak się zachować. Zwłaszcza, że studiuję psychologię.
Możecie myśleć co chcecie, ale czytanie o czymś w podręczniku, a doświadczenie tego na własnej skórze to zgoła dwie zupełnie odmienne rzeczy.
Chodziłam nerwowo z kąta w kąt od czasu do czasu zatrzymując się i waląc w ścianę chcąc dać upust swoim emocjom, które ani na minutę nie opadały, a wręcz przeciwnie- z każdą kolejną minutą czekania czułam się coraz gorzej. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać.
Jeszcze wczoraj wszystko było ładnie, pięknie, kolorowo i uroczo. Czułam się jak księżniczka w swoim majestatycznym zamku szykując się do wyprawy z rodzeństwem, ciocią, wujkiem i kuzynami. Miało być tak pięknie. Mieliśmy zdobywać górskie szczyty i po prostu świetnie się bawić.
Paradoksalnie wyszło zupełnie odwrotnie.
Cholera! Gdybym wtedy z nim pojechała to nie doszłoby to tego pieprzonego wypadku! Czemu?
Czemu nie mogłabym nie zauważyć, że nie ma tych cholernych kiełbasek?! Moglibyśmy jechać bez nich, albo pożyczyć od kogoś, cokolwiek! Nagle zrobiło mi się gorąco. Opadłam na krzesełko i schowałam twarz w zimnych dłoniach choć na chwilę odczuwając tak bardzo upragnioną ulgę. Nie miałam pojęcia ile tak chodziłam w kółko mrucząc coś bezsensownego pod nosem, kompletnie straciłam poczucie czasu, które i tak było zbędne.
Zapadłam w chwilowy letarg, z którego wybić mnie był w stanie tylko szorstki i niski głos lekarza, który właśnie wyszedł z sali. Jego słowo długo obijały się echem w mojej głowie, a ja za nic w świecie nie mogłam dopuścić do siebie ich znaczenia.
Wstałam powoli po czym łapiąc się za głowę upadłam na posadzkę. Traciłam kontakt z rzeczywistością, twarze zaczęły się zamazywać, głosy przyciszać. Leżałam tam nad tuzinem ludzi powtarzających moje imię jak w amoku i starających się mnie ocucić.
Ale w mojej głowie brzęczały tylko te dwa słowa, przez które wszystko się rozpadło: ,,nie żyje". . .
***
Witajcie! Prolog wyszedł dość krótki, ale treściwy. Na razie nie zdradzę o kogo chodzi i kim jest bohaterka- to taka słodka tajemnica :) Mogę tylko obiecać, że w następnym rozdziale (dłuższym od prologu) sytuacja zacznie się powoli klarować. No i cóż więcej? Następny rozdział w niedzielę ;)
czytasz=komentujesz=motywujesz
Całusy
Cheryl :*
I ciągle nic nie było wiadomo.
I dlaczego właśnie w takich chwilach przypominają mi się najpiękniejsze chwile mojego całego cholernego życia, które spędziłam z moim tatą?!
Pieprzony paradoks.
Czułam się jak w jakimś amoku. Lekarze wybiegali z sali, krzyczeli coś do siebie nawzajem, mama siedziała na krzesełku obok płacząc rzewnie ignorując słowa pocieszenia z ust cioci, które i tak na nic się w tej chwili nie zdadzą.
No bo niby po co mówić :,,nie martw się, wszystko będzie dobrze..."?
Nic nie będzie dobrze! Operują go już od kilkunastu godzin, jakby miało być dobrze, to byłoby.
Cholera, jak ja mogę tak w ogóle myśleć, mówić? Przecież to mój tata!
Energicznym ruchem odbiłam się od chłodnych, sterylnie czystych białych kafli. Lekko zakręciło mi się w głowie, momentalnie oparłam się o ścianę. Miałam wrażenie jakby w mojej głowie był dynamit rozwalający ją od środka i uporczywie odcinający mi dopływ do mózgu i możliwości logicznego myślenia.
Byłam jak małe, zagubione dziecko, które wie, że musi coś zrobić, ale nie wie co i świadomość tego wprowadza je w istny szał. Tyle, że ja już nie byłam dzieckiem. Miałam 23 lata i spory bagaż doświadczeń, więc powinnam doskonale wiedzieć jak się zachować. Zwłaszcza, że studiuję psychologię.
Możecie myśleć co chcecie, ale czytanie o czymś w podręczniku, a doświadczenie tego na własnej skórze to zgoła dwie zupełnie odmienne rzeczy.
Chodziłam nerwowo z kąta w kąt od czasu do czasu zatrzymując się i waląc w ścianę chcąc dać upust swoim emocjom, które ani na minutę nie opadały, a wręcz przeciwnie- z każdą kolejną minutą czekania czułam się coraz gorzej. To wszystko zaczęło mnie przytłaczać.
Jeszcze wczoraj wszystko było ładnie, pięknie, kolorowo i uroczo. Czułam się jak księżniczka w swoim majestatycznym zamku szykując się do wyprawy z rodzeństwem, ciocią, wujkiem i kuzynami. Miało być tak pięknie. Mieliśmy zdobywać górskie szczyty i po prostu świetnie się bawić.
Paradoksalnie wyszło zupełnie odwrotnie.
Cholera! Gdybym wtedy z nim pojechała to nie doszłoby to tego pieprzonego wypadku! Czemu?
Czemu nie mogłabym nie zauważyć, że nie ma tych cholernych kiełbasek?! Moglibyśmy jechać bez nich, albo pożyczyć od kogoś, cokolwiek! Nagle zrobiło mi się gorąco. Opadłam na krzesełko i schowałam twarz w zimnych dłoniach choć na chwilę odczuwając tak bardzo upragnioną ulgę. Nie miałam pojęcia ile tak chodziłam w kółko mrucząc coś bezsensownego pod nosem, kompletnie straciłam poczucie czasu, które i tak było zbędne.
Zapadłam w chwilowy letarg, z którego wybić mnie był w stanie tylko szorstki i niski głos lekarza, który właśnie wyszedł z sali. Jego słowo długo obijały się echem w mojej głowie, a ja za nic w świecie nie mogłam dopuścić do siebie ich znaczenia.
Wstałam powoli po czym łapiąc się za głowę upadłam na posadzkę. Traciłam kontakt z rzeczywistością, twarze zaczęły się zamazywać, głosy przyciszać. Leżałam tam nad tuzinem ludzi powtarzających moje imię jak w amoku i starających się mnie ocucić.
Ale w mojej głowie brzęczały tylko te dwa słowa, przez które wszystko się rozpadło: ,,nie żyje". . .
***
Witajcie! Prolog wyszedł dość krótki, ale treściwy. Na razie nie zdradzę o kogo chodzi i kim jest bohaterka- to taka słodka tajemnica :) Mogę tylko obiecać, że w następnym rozdziale (dłuższym od prologu) sytuacja zacznie się powoli klarować. No i cóż więcej? Następny rozdział w niedzielę ;)
czytasz=komentujesz=motywujesz
Całusy
Cheryl :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)